Oyakodon – najłatwiejsze danie kuchni japońskiej
Dzisiaj zapraszam Was na drugi odcinek serii Zrób To Sam. Dziś ćwiczymy oyakodon. Ideą tego pomysłu jest przedstawienie Wam japońskich przepisów łatwych na tyle, żeby można było je zrobić samemu. Oczywiście czasem potrzebne będą składniki, które nie w każdym polskim domu znajdą się na półce. Ale raczej nie będę Was gonić w poszukiwaniu świeżego korzenia wasabi i specjalnej tarki pokrytej skórą rekina. Sos sojowy, ryż krótkoziarnisty, dashi, nori – między innymi takie składniki będą Wam z pewnością potrzebne. A resztę i tak można z dnia na dzień kupić i z przepisu skorzystać kiedy tylko macie na to ochotę. I składniki ?
Do każdego odcinka zapraszam Tomodachi czyli przyjaciela, z którym wspólnie (trochę wspólnie, a trochę nie, bo każdy w swoim domu) mierzymy się z przepisem. Są zdjęcia, jest degustacja i karmienie siebie albo rodziny. Po publikacji artykułu – Wy czytelnicy – możecie sprawdzić czy Wam się uda, a swoimi próbami podzielić się z innymi. Wtedy zostajecie Samurajami, którzy mają szansę na wygranie nagrody. Zresztą nagradzam również Tomodachi. Dlaczego? Bo tak!
W pierwszym odcinku z Mają z bloga This Is Japan mierzyłyśmy się z onigiri. A potem swoją pracą pochwalili się Ania i Maciej. I oni wszyscy dostaną nagrody, które sobie wybrali.
Oyakodon – moje doświadczenia
W drugiej części do wspólnego gotowania zapraszam Martę z bloga Kuchnia w Piksele. Na tapet bierzemy oyakodon, które jest japońskim comfort food, banalnym do wykonania. Nie wymaga ani wiele czasu, ani niezwykłych umiejętności, ani także mało dostępnych składników.
W Japonii oyakodon jadłam tylko raz, kiedy zapisałam się na warsztaty gotowania połączone z zakupami na targu Nishiki w Kioto. Mogliśmy wybrać kilka dań, które będziemy przygotowywać, a potem na targu kupowaliśmy odpowiednie składniki. Takie warsztaty są znakomitym pomysłem na pierwsze kroki w kuchni japońskiej, natomiast ja się trochę wynudziłam ? Przepis jest tak banalnie prosty, że jak mi się kompletnie nie chce gotować, a nie jestem na etapie „Zamówmy pizzę”, to robię właśnie oyakodon. Wersja prawilna jest z udkami, ale zdarzyło mi się kilka razy robić z piersi. I – o dziwo – nie przyjechała oyakodonowa policja, żeby zakuć mnie w kajdanki z cebuli.
A poniżej moje dzisiejsze zmagania – walka nierówna, ponieważ oyakodon nie miał żadnych szans 🙂
Jak zrobić oyakodon?
Oddajmy głos Marcie, mojej imienniczce, która opowie Wam to i owo. I oczywiście przedstawi swój przepis (ja robię bardzo podobnie, tylko dodaję więcej sosu sojowego. Ryż na oyakodon przygotowujecie tak samo, jak na onigiri, można go tylko lekko posolić przed gotowaniem).
Oyakodon ma w sobie wszystko to, co lubię! Jajka, cebulę, kurczaka, sos sojowy, ryż, trochę pikanterii… Usłyszałam o tej potrawie już dawno temu, ale do zrobienia zainspirowała mnie dopiero gra Final Fantasy XV, gdzie w jednym z miast można zdobyć przepis na to danie. Sama nazwa „oyakodon” oznacza „donburi rodzica i dziecka”, co wydało mi się nieco przerażające, gdy zdałam sobie sprawę, że w tym wypadku rodzic to kurczak, a dziecko to jajko. Nikt nie mówił, że będzie miło… Poszperałam, pogrzebałam i okazało się, że oyakodon jest bardzo prosty do zrobienia.
To po prostu kurczak z cebulą, ugotowany w sosie i zalany jajkiem, a na końcu wyłożony na porcję ryżu. Ta prostota jest przepyszna. No i robi się to bardzo szybko, w związku z czym oyakodon często jest moim daniem ratunkowym, kiedy zupełnie nie mam siły ani ochoty na dłuższe stanie w kuchni. Poniżej mój ulubiony przepis. Ilość składników do sosu jest podana raczej orientacyjnie – całość powinna być dość słodka, ale jeśli wolicie bardziej słone (jak ja), można zmniejszyć ilość cukru i mirinu, a zwiększyć sosu sojowego. W przepisie jest także shichimi togarashi – to japońska mieszanka siedmiu przypraw, w tym chili, skórki pomarańczowej i nori. Dość pikantna. Można pominąć, ale według mnie warto spróbować, bo smakuje dużo lepiej. A shichimi togarashi bez problemu da się kupić w Polsce. Dodatkowo, jeśli macie możliwość, polecam użycie dashi w torebkach takich jak na herbatę, a nie z proszku, bo ma zdecydowanie głębszy smak.