MUGI. Japońskie DNA w Warszawie

Mochiko

Bryza znad Dōtonbori-gawa

Kilkudniowe wypady do innych miast w poszukiwaniu japońskich, kulinarnych perełek oznaczają pełne żołądki od świtu do zmierzchu. Jeśli na dodatek jest to miasto takie jak Warszawa, gdzie barów i knajp z kuchnią japońską jest całkiem sporo, to sprawa jest ciężka. Dosłownie i w przenośni. Dlatego ostrzegamy, nie próbujcie tego sami. Jedna knajpa na dzień wystarczy ?

Tuż za rogiem UkiUki znajduje się kolejne japońskie miejsce czyli MUGI. Nie mieliśmy siły i miejsca na makaron. Właściwie na nic już nie mieliśmy siły i miejsca, więc wciągnęliśmy „jedynie” takoyaki, gyozę, yakitori, karaage i kakigori. I absolutnie wszystko było przepyszne, a szczególnie ucieszyło mnie takoyaki (6 szt. – 19 zł, 9 szt. – 27 zł). Chrupiące na zewnątrz i budyniowe w środku, z dużymi płatkami katsuobushi. Dōtonbori w Osace stanęło nam przed oczami. Niespecjalnie przypadły nam do gustu takoyaki w Haci. Obawialiśmy się więc, że kolejne dobre ośmiornicowe kulki przyjdzie nam zjeść dopiero w Japonii. Ale na szczęście tu z pomocą przyszło MUGI i takoyaki jak nad kanałem w Dōtonbori.

Smażone klasyki i golony lód

Oprócz takoyaki, boskie są pierożki gyoza z mięsem i warzywami – 5 szt. w cenie 16 zł. Dostępna jest także wersja z tofu i warzywami w tej samej cenie. Oraz wersja z natto, mięsem i warzywami w cenie 18 zł. Gyoza, większe niż standardowe, napchane są farszem po brzegi i ciekawie przysmażone z ażurową, chrupiącą koronką (to tzw. hanetsuki gyoza czyli skrzydlate pierożki). Aczkolwiek mogłyby być ciut bardziej przypieczone. Robią je sami, co nie jest takie częste i oczywiste.

Yakitori (my wzięliśmy wersję shio czyli z solą, można wziąć też wersję tare, czyli moczone sosie) usmażone i przyprawione w punkt. Nawet przygotowali na naszą prośbę sól z matchą. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to mała różnorodność. Wzięliśmy udka i skórę, mieli jeszcze skrzydełka i mielone mięso, ale w tym dniu wątróbki, żołądków i serc nie było (mimo, że widnieją w karcie).

Karaage bardzo smaczne, chociaż dziwnie się komponowała z nim kapusta pekińska polana sosem – bardziej jako mało finezyjne garnie, niż prawowity warzywny dodatek. A jeśli miało wyglądać i smakować jak siekana biała kapusta w dużych ilościach podawana w Japonii do tonkatsu, to nie, nie wyglądało i nie smakowało. Dodatek zdecydowanie do zmiany. Może wystarczyłby tylko gęsty majonez posypany shichimi?

Oprócz tego, co my zamówiliśmy mają w karcie ramen (w zależności od rozmiaru około 24-34 zł. W wersji odtworzonego ulubionego ramenu Naruto Uzukami – 36 zł), kushiage czyli panierowane szaszłyki (4-6 zł za sztukę) oraz całą masę klasycznych japońskich przystawek takich jak edamame, smażone tofu, grillowana makrela czy grillowana kałamarnica.

Na koniec zostawiliśmy sobie to, po co właściwie przyszliśmy. Czyli lody. Ale w wersji „shaved ice” czyli „golonego” lodu. Kakigori przypomina trochę śnieg – taką anemicznie ubitą śnieżkę. Smaku to nie ma w ogóle, ale chłodzi. I żeby dodać smaku, polewa się go syropami, mlekiem skondensowanym i podaje z owocami, mochi czy fasolą azuki. I wtedy dopiero robi się petarda. To ulubiony letni deser Japończyków. W MUGI syrop jest na bazie mleka skondensowanego z matchą, plus owoce, mochi i lody o smaku azuki. おいしいです!

Karta alkoholi w MUGI

Dostrzegliśmy w karcie kraftowe japońskie piwo, więc nie mogliśmy się powtrzymać przed spróbowaniem. Piwo Owa warzone jest przez Japończyka w Brukseli. W MUGI tylko dwa style: bursztynowe ALE (18 zł za butelkę 330 ml) i mocny 8% porter KURO OWA (20 zł za butelkę 330 ml). Mocne, charakterne, nie piłabym na co dzień. Ale piwo nigdy nie będzie dla mnie alkoholem pierwszego wyboru, mimo mojej kilkuletniej pracy dla znakomitego browaru rzemieślniczego.

W MUGI w ogóle mają ciekawą, krótką kartę japońskich alkoholi wyselekcjonowaną prze Norihiko Sakamoto z Hiko Sake. W karcie jest piwo, nihon-shu, shōchū i koktajle.

Piwo to właśnie wspomniane Owa.

Nihon-shu, czyli to, co my nazywamy sake, reprezentuje RAIRAKU Futakuchi Onna (z rodzaju Junmai Ginjo).

W dziale shōchū znajdziemy dwa shōchū jęczmienne, jedno ryżowe i jedno ze słodkich ziemniaków.

A koktajli jest sześć: pięć na bazie shōchū i jeden na bazie nihon-shu.

Właścicielka Mariko Yasuda ma japońską kuchnię w DNA i tę japońskość naprawdę tam czuć. Jeśli jesteście z Warszawy i macie trochę więcej lat niż moja pralka, to możecie pamiętać pierwszą japońską restaurację – Tsubame przy ulicy Foksal. Właścicielem Tsubame był dziadek Mariko, babcia uczyła kucharzy gotować, tworzyła przepisy i receptury. Natomiast w MUGI gotują na podstawie przepisów i receptur taty Mariko. A jeśli będziecie przez przypadek w Szczecinie – co raczej nie zdarza się wyjątkowo często – zajrzyjcie do MUGI właśnie tam. Wtedy wszystko zostanie w rodzinie.

Mochiko poleca MUGI warszawskie. Do Szczecina za daleko ?

0 komentarz
4

Zobacz też

Zostaw komentarz