Małe Tokio w Düsseldorfie. Część 1.

Mochiko

1. Skąd Japończycy w Europie i dlaczego akurat Düsseldorf?

Wg danych konsulatu japońskiego z 2013 roku, w samym Düsseldorfie czyli w „małym Tokio” mieszka około 8 000 Japończyków, zaś około 12 000 z nich w całej Nadrenii Północnej-Westfalii. Düsseldorf, po Londynie i Paryżu, znajduje się na trzecim miejscu pod względem ilości Japończyków w Europie. Z rozwiniętym biznesem, aktywną społecznością i sporym zapleczem w postaci centrum kulturowego, restauracji i sklepów. Ale skąd na taką skalę Japończycy wzięli się akurat w Dusseldorfie?

Jeszcze w 1950 roku w mieście zarejestrowany był jeden Japończyk. Przed wojną firmy japońskie wybierały głównie Hamburg, ze względu na jego portowy charakter i tradycje handlowe. Pierwsi Japończycy, którzy osiedli w Düsseldorfie w latach pięćdziesiątych swoje biznesy oparli o handel rudami metali i urządzeń eksportowanych do Japonii. I tak zaczęła budować się popularność Zagłębia Ruhry wśród japońskich firm. Coraz więcej z nich otwierało swoje europejskie biura właśnie tam, w europejskim „małym Tokio”.

Napływ japońskich firm

W 1960 roku w Düsseldorfie zarejestrowanych było już 300 Japończyków, a w 1972 ponad 7 400. Po 1992 roku liczba ta zaczęła spadać. Stało się to głównie ze względu na zjednoczenie Niemiec (wiele firm przeniosło się do Berlina lub Holandii), kryzys ekonomiczny w Japonii i wprowadzenie europejskiego handlu wewnętrznego Unii Europejskiej. Ale wiele z tych firm, które na początku lat ’90 przeniosło swoje biznesy, wróciło do „małego Tokio” już pod koniec lat ’90. Wpłynęły na to między innymi mocne więzy lokalnej, japońskiej społeczności i sprzyjające warunki do życia – japońska szkoła, przedszkole,  centrum buddyjskie. Obecnie w samym mieście zarejestrowanych około 400 japońskich firm.

Biznes japoński skoncentrował się głównie przy ulicy  Immermann, niedaleko od dworca głównego. Początkowo w hotelu Nikko, założonym 1978 roku przez Japan Airlines, w którym do dzisiaj mieści się Centrum Niemiecko-Japońskie. W czasie mojego trzydniowego pobytu w Düsseldorfie zatrzymałam się w tym hotelu i było to jedno z największych moich rozczarowań. Trafił mi się pokój w nieodnowionej części, pamiętający chyba początki tego przybytku. Ze słabym wyposażeniem i dziurą w ręczniku, pomimo czterogwiazdkowego standardu hotelu. Ale potraktowałam to trochę jako podróż w czasie do „oldskulowej” Japonii.

Małe Tokio – życie codzienne

W większości przypadków Japończycy do „małego Tokio” przyjeżdżają na 3-5 letnie kontrakty, nieprzesadnie integrują się z lokalną społecznością. Mieszkają głównie w dzielnicach Oberkassel, Niederkassel, Oberlörick i Büderich. I prowadzą życie podobne do tego, które prowadzili w Japonii. Żony zazwyczaj niepracujące, zajmują się dziećmi i domem, a pracują głównie mężowie.

Bardzo mocne więzy w ramach własnej grupy, osobna szkoła (lekcje prowadzone wyłącznie po japońsku przez japońskich nauczycieli, z wyjątkiem lektoratów) i przedszkole, centrum buddyjskie, sklepy, restauracje i usługi sprawiają, że Japończycy raczej rzadko mieszają się z niemiecką społecznością. Oczywiście, jak wszędzie, zdarzają się małżeństwa mieszane, ale to nieczęste przypadki.

2. Małe Tokio – europejska stolica kuchni japońskiej.

W całym Düsseldorfie działa ponad 40 japońskich restauracji, barów, kawiarni i piekarni. Nie wiem, ile jest w Paryżu i Londynie, ale gwarantuję Wam, że w „małym Tokio” ta japońskość jest wyjątkowo mocno skoncentrowana.

Na razie odwiedziłam zaledwie kilka miejsc na gastronomicznej mapie, ale w planach mam powrót w najbliższych tygodniach i odkrywanie kolejnych wypasów (lub fakapów, chociaż mam podejrzenie, że za wiele ich nie będzie).

Przez zupełny przypadek przyjechałam dokładnie w dniu, w którym zaczynał się Tydzień Japoński. Nie działo się w zasadzie nic wyjątkowo spektakularnego (oprócz gigantycznych tłumów w weekend). W wielu restauracjach były promocje – extra rolki sushi, gyoza albo edamame w gratisie, torby zakupowe. W czwartek i piątek cieszyłam się względnym spokojem i prawie brakiem kolejek. Natomiast w dzień wyjazdu – w sobotę – już nie było tak przyjemnie. Ale miałam poczucie, że dobrze wykorzystałam te trzy dni. Zabieram Was więc teraz w pierwszą część podróży po małej Japonii.

3. Immermannstraße i Klosterstraße

To właśnie na tych dwóch ulicach (i kilku mniejszych bocznych) koncentruje się w „małym Tokio” japoński biznes, w tym znaczna większość restauracji i barów (wiele z nich należy do firmy Brickny Europe). Od dworca głównego to zaledwie pięć minut piechotą. I jeśli macie przyjechać do Düsseldorfu tylko na jeden dzień, to właśnie te dwie ulice są obowiązkowe (plus EKŌ-Haus, o którym będzie w kolejnej części). Co warto zobaczyć, zjeść i kupić w tej okolicy?

#1. Yoshi by Nagaya

To pierwsze miejsce, które odwiedziłam. Jedna z dwóch restauracji szefa Yoshiego Nagayi, obie mają gwiazdkę Michelina i obie mają równie znakomitą reputację. Japońska haute cuisine z rewelacyjną selekcją europejskich win i sake premium.

W Yoshi by Nagaya byłam na lunchu, o którym w szczegółach możecie przeczytać tu, więc nie będę się na ten temat rozpisywać. W skrócie: cudowna, kulinarna przygoda, a menu lunchowe daje szansę sprawdzenia możliwości restauracji w nieco bardziej przystępnych cenach.

  • YOSHI by NAGAYA, Kreuzstraße 17, rezerwacje: +49 211 86043060
  • http://nagaya.de/willkommen/yoshi/
  • Godziny otwarcia: od wtorku do soboty, w godzinach 12:00 – 14:00 i 18:30 – 22:00.

#2. Takumi Sapporo Ramen

Takumi to sieciówka, którą znajdziecie również w kilku innych niemieckich miastach, a także w Belgii, Holandii i Hiszpanii. W samym Düsseldorfie jest ich pięć, w tym na przykład Takumi Tonkotsu czy Takumi Chicken&Veggie. Do Takumi przy Immermannstraße zazwyczaj jest długa kolejka, lokal duży nie jest (tak na moje oko dwadzieścia osób), ale siedzieć można też na zewnątrz. Miałam to szczęście, że przyszłam w porze „nic pies, ni wydra” – bo już nie lunch, a jeszcze nie kolacja, czyli przed 17:00, więc nie było tłumów.

Po wspaniałym, ale wysublimowanym lunchu w Yoshi by Nagaya miałam ochotę na coś bardziej przyziemnego, rozgrzewającego i niespecjalnie dietetycznego. Cóż więc może być lepszego niż ramen i gyoza? A że do 17:00 obowiązuje oferta specjalna, to zestaw ramen i gyoza trafił się taniej. Natomiast pełne menu też było dostępne.

Ramen

Dostępny jest w trzech podstawowych wersjach: shoyu (10,8 €,) tonkotsu (10,8 €) i miso (11,8 €). Za dopłatą 3 € można wziąć ramen powiększony. Są też wersji ostre, drobiowe i wegetariańskie. I każdy z ramen można też podrasować toppingami (1,5 €– 4,5 €): extra chashu, jajko, masło, kukurydza, smażony kurczak, nori, naruto, tempura warzywna. Dodatkowo dostępne są jeszcze gyoza (6 szt. 5 €), karaage (5 szt. 5,8 €, 10 szt. 10,8 €), kurczak teriyaki (pół porcji 5,8 €, cała porcja 10,8 €) i kilka wersji donburi (5,8 €).

Wzięłam tonkotsu z masłem i kukurydzą – przyzwoity, głęboki wywar, gorący i aksamitny. Makaron średniej grubości, ugotowany w punkt i nie szkodziło mu leżenie w gorącym wywarze. No i naprawdę dobre dodatki. Rozpływająca się w ustach wieprzowina chashu, chrupiące kiełki, dużo glonów wakame, drobno posiekany por, cebulka i gwiazdy tej odsłony: kukurydza i masło (uwielbiam!!!). Do tego niewielkie gyoza (mogłyby być nieco bardziej przypieczone, bo tak lubię, ale uczciwie mówiąc, to przyczepić się nie mogę). Do tego wjechała jeszcze miseczka ryżu, ale nawet go nie tknęłam, bo wiedziałam, że i tak nie zmieszczę. Nie zapominajmy też o lanym Kirin Ichiban,  w celu uzupełnienia płynów. Z Takumi się wytoczyłam, na szczęście hotel miałam po drugiej stronie ulicy, obeszło się więc bez większych strat. Polecam – prosty, dobry i uczciwy ramen.

  • Takumi Sapporo Ramen, Immermannstraße 28
  • https://www.takumi-duesseldorf.de/
  • Godziny otwarcia: cały tydzień w godzinach 11:30 – 21:30 (ostatnie zamówienie o 21:00)
  • Uwaga, nie przyjmują rezerwacji. Trzeba swoje odstać w kolejce.

#3. Hyuga

Trzeci posiłek czyli lunch w drugi dzień. O śniadaniu nic nie będzie, bo rozczarowałam się brakiem japońskich śniadań w hotelu Nikko. Nie było absolutnie nic japońskiego, więc moje naiwne marzenie miso-shiru i ryżu na śniadanie odeszło w siną dal.

W kolejce do Hyuga ustawiłam się o 11:45, czyli kwadrans przed otwarciem i byłam jednym z dwóch niejapońskich kolejkowiczów w grupie około 30 osób.

Już to było dobrym znakiem! Usadzono mnie przy kaunta seki, czyli po prostu przy ladzie i od razu zaserwowano zieloną herbatę. Kolejny dobry znak! Menu lunchowe krótkie – zestawy z rybą lub mięsem, do tego ryż, miso-shiru i odrobina tsukemono czyli piklowanych warzyw i glony hijiki. Zestaw lunchowy kosztuje 10 – 11 €. Mają też sushi (6 x nigiri, 6 x maki w cenie 15 €),  sashimi (15 €), zestaw z zupą (makaron gryczany lub pszenny), tempurą, ryż z wołowiną (12 €).

Nie wiem, jak wygląda przegląd gości w godzinach wieczornych. Ale w porze lunchu około 80% stanowili japońscy sararymeni (jedna grupa wzięła niejapońskiego kolegę), ze dwie japońskie rodziny i dwójka gaijinów (w tym ja). Przez chwilę szczypałam się, próbując się obudzić – byłam przekonana, że trafiłam do kantyny czy innej zwyczajnej jadłodajni w Japonii. Wszystko było autentyczne – poczynając od menu, przez wnętrze, zachowanie obsługi i wszystkie najdrobniejsze detale. Oprócz tego, że płaciłam w euro, a nie w jenach, to była jedyna różnica. Ogromnie pragnę wrócić tam na kolację i przeżyć tę dziwną halucynację jeszcze raz. Moim zdaniem – jedno z tych miejsc, które są obowiązkowe na liście.

#4. Kushi Tei of Tokyo

Gdzie zakończyć dzień, jak nie w izakayi? Yakitori grillowane na węglu drzewnym, soczyste karaagae i umeshu – to dla mnie zawsze zestaw obowiązkowy w izakayi. I tym razem też tak było. Miałam ogromne szczęście, że pomimo braku rezerwacji udało mi się dostać do Kushi Tei na niecałą godzinę. Kaunta seki to zawsze dobry pomysł, chociaż akurat teraz zostałam usadzona dokładnie na wprost płachty oddzielającej gości przy barze od obsługi. Zatem jedyne, na czym mogłam się skupić, to jedzenie. I picie ?

W Kushi Tei of Tokyo wybór dań jest baaaardzo szeroki. Zresztą po menu widać, że wszystko jest mocno przemyślane, każde danie opatrzone jest wyraźnym zdjęciem i opisem po japońsku i niemiecku. Na początku ilość dań może przytłaczać, ale po krótkiej lekturze człowiek się trochę relaksuje ?

yakitori, solo i w zestawach.

Próżno szukać tu odważniejszych wersji (serc, ogonów, żołądków czy chrząstek), stawiają na bezpieczne skrzydełka, mięso z udek, pulpety, pierś z kaczki, łososia, boczek ze szparagami, kalmary czy przegrzebki i parę innych. No cóż, pewnie te mniej standardowe wersje nie cieszyły się wystarczająco dużym powodzeniem. Niemniej jednak yakitori, które jadłam były absolutnie fenomenalne. Wzięłam zestaw sześciu różnych rodzajów i to był znakomity wybór. Pyszne, miękkie mięso, aromatyczne tare (4 rodzaje yakitori z tare, 2 rodzaje yakitori z solą). Potrzebowało jedynie nieco shichimi togarashi i byłam w siódmym niebie. Yakitori przygotowują za barem, na grillu węglowym i to absolutnie czuć (w smaku mięsa, a później we włosach i ubraniu). Znów Japonia stanęła mi przed oczami. I nasza ukochana izakaya u Fujii-san w Asakusie. Tam duże Tokio, tu małe Tokio. A w Kushi Tei było tak samo oishii.

Oprócz yakitori zamówiłam jeszcze tori-karaage (9,8 €, naprawdę spora porcja). Mięso z udek, duże kawałki (nieco większe niż te, z którymi do tej pory miałam do czynienia), gorące, chrupiące, z majonezem i cytryną. Klasyka. Oraz smażone sardynki (7,8 €) z majonezem i ćwiartką cytryny. No dobra…zamówiłam jeszcze ryż (Yumepirika z Hokkaido), do którego podają butelkę fenomenalnego Kameya Wasabi Furikake.

Poza tym miałam straszną ochotę na węgorza (16,8 €), smażoną ośmiornicę (8,8 €), wagyu (80 g 44,8 €), smażone tofu (8,8 €), bakłażana z miso (8,8 €), takoyaki (6,8 €). Mają też sushi (2 sztuki lub zestawy), sashimi (13,8 € – 35 €), kare raisu (13,8 €), onigiri (3 €), zestawy teishoku (z ryżem, miso shiru) od 14,8 € do 20 €. I rameny od 10,8 € do 15,8 €, w tym różne stopnie ostrości. Najostrzejszy nosi uroczą nazwę Son of Satan. No ale, kurna, nie zmieściłam.

Jest i alko

A że to izakaya, to równie ważny jest alkohol. Jest piwo (japońskie i niemieckie), jest shochu (solo i koktajlach), jest nihonshu (sake) i japońska whisky. I umeshu też jest.

Wyszłam (wytoczyłam się raczej) ze łzami w oczach – tyle pysznych dań, a żołądek taki mały. Dlatego za parę tygodni biorę Uwe i zaatakujemy ich dwoma żołądkami. Nie wiem, jak smakują pozostałe dania, ale to, co jadłam niesie nadzieję ?. Koniecznie tam idźcie i nie zapomnijcie o wcześniejszej rezerwacji!

Całe menu wieczorne tu. A, mają też ofertę lunchową – zestawy od 12 € (z miso-shiru i ryżem). Pełna oferta lunchowa tu.

#5. Soba-an

Ostatnie piętnaście minut sobotniego przedpołudnia w „małym Tokio” spędziłam w kolejce do Soba-an. Byłam czwarta w kolejce i wydawałam się sobie taka cholernie mądra, że przyszłam wcześniej. A nie jak te tłumy, które pojawiły się dwie minut przed 12:00. Po otwarciu okazało się jednak, że aż tak bardzo mądra nie byłam, bo te tłumy miały rezerwację, a ja nie.

Ale cudem udało się wejść w pierwszej turze (pojedynczą osobę zawsze można gdzieś upchnąć). Soba-an, jak sama nazwa wskazuje, specjalizuje się w gryczanym makaronie soba. Robią go na miejscu i można ich przy pracy podejrzeć, chociaż akurat wtedy nie miałam szczęścia. Ich soba to 80% mąki gryczanej i 20% mąki pszennej.

Zamówiłam zestaw z zaru soba (zimny makaron, sos tsuyu z wasami i cebulką serwowany osobno do zamaczania), tempurą (warzywa i krewetki) oraz inari sushi (kieszonki tofu czyli aburaage faszerowane ryżem). Cały zestaw kosztuje 15,4 €. Na koniec obsługa przynosi dzbanek z gorącą wodą, w której gotowała się soba i rozcieńcza resztę tsuyu, które wypija się jak ciepły bulion. Zaskakująco pyszne ? A żeby w gardle mi nie zaschło, zamówiłam gryczane shochu Unkai (6,9 €).

Jest też soba na ciepło, jest i solo (np. Kitsune soba z aburaage w cenie 12 €) i w różnych innych zestawach. Lunch to kombinacja soby w różnych wariantach, ale i także donburi (10,8 €– 16,9 €) – czyli ryż z różnymi dodatkami na górze.

W menu wieczornym, oprócz soby, są też przekąski (np. smażone tofu, tamagoyaki, tempura, japońskie krokiety i mnóstwo innych). Są też i desery – w tym oprócz standardów typu lody mochi, znajdziecie tam gryczany pudding czy gryczane mochi.

Pełne menu dostępne tu.

  • Soba-an, Klosterstraße 88
  • http://soba-an.de/index_de.html
  • Godziny otwarcia: Od poniedziałku do piątku w godzinach 12:00 – 14:00 i 18:00 – 22:00, sobota 12:00 – 14:30, 18:00 – 22:00. Niedziela nieczynne. Rezerwacje rekomendowane.

Co dalej?

Co jeszcze jadłam i co kupiłam w japońskich sklepach w „małym Tokio” – w drugiej części artykułu : https://mochiko.pl/male-tokio-w-dusseldorfie-czesc-2

Źródła:

4 komentarze
9

Zobacz też

4 komentarze

Klaudiusz 15 października, 2020 - 4:23 pm

Czytam i dostaję ślinotoku ? super artykuł ? wielkie dzięki za info o małym Tokyo ? poproszę o więcej ?

Reply
Mochiko 21 października, 2020 - 7:17 am

Dziękuję 🙂 Jutro kolejna część – tym razem o słodkościach i zakupach 🙂

Reply
Robert 17 sierpnia, 2022 - 7:10 am

O to super. Mieszkamy w sumie dość blisko Dusseldorf,a nie wiedzieliśmy, że jest tak ciekawe miejsce jak Mała Japonia. Napewno się wybierzemy w weekend i będziemy kierować się w miejsca które opisałaś. Pozdrawiamy z Nettetal

Reply
Mochiko 23 sierpnia, 2022 - 3:02 pm

Robert, na pewno Wam się spodoba! Być może otworzyły się jeszcze jakieś nowe miejsca. Bawcie się dobrze!

Reply

Zostaw komentarz