Sato Gotuje. Warszawa.

Mochiko
sato gotuje

Mochiko w gastropodróży

Przyjechaliśmy do Warszawy na trzy dni, żeby jeść po japońsku. Tam, gdzie mieszkamy (Stuttgart) nie brakuje japońskich knajp (z ich jakością różnie bywa). Za rogiem mamy też japoński sklep prowadzony przez Japończyka i zaopatrzony we wszystko, co człowiek chory na kuchnię japońską potrzebuje. Ale przyszło mi odwiedzić ojczyznę, a że i tak musiałam wyskoczyć pod Warszawę, to był to świetny pretekst do zrobienia sobie takiej japońskiej gastrowycieczki. Podsunęliście mi parę miejsc do sprawdzenia, więc trzeba było zabrać się do roboty.

Naszą warszawską włóczęgę po japońskich knajpach rozpoczęliśmy od naprawdę wysokiego C.

Czy Sato dobrze gotuje?

Ulica Pawińskiego kojarzy mi się z korpo, w którym kiedyś pracowałam. Po 30 minutach jazdy autobusem okazało się, że jesteśmy na jakimś kompletnie nijakim blokowisku. Mogłoby to być w Radomiu albo w Czeladzi. Jednak to blokowisko znajduje się w samym sercu Japonii. A może to Japonia znajduje się w sercu tego blokowiska?

W „Sato Gotuje” pojawiliśmy się pół godziny przed otwarciem, zajęliśmy stolik za zewnątrz. W kuchni trwało już przedotwarciowe zamieszanie. Mieliśmy więc czas, żeby posprzeczać się na temat tego, co zamówić, zmienić zdanie kilka razy i w końcu dojść do porozumienia. Taka gastrowycieczka ma jedną zasadniczą wadę – nie da się zjeść wszystkiego, na co się ma ochotę. W planach na ten dzień mieliśmy jeszcze Niigata Onigiri i Haci. A mamy tylko po jednym żołądku i przyszliśmy tylko we dwójkę. Wprawdzie zrezygnowaliśmy ze śniadania w hotelu, ale i tak cała gastropodróż to jeden wielki kompromis.

Zamówiliśmy zatem:

– agedashi tofu czyli smażone tofu w bulionie rybnym z sosem sojowym (17 zł)

– smażony bakłażan i tofu z sosem miso (19 zł)

– Hire Katsu – smażony kotlet z polędwicy wieprzowej w panko z sosem tonkatsu (22 zł)

– udon z duszoną piersią z kaczki (szczypiorkiem, porem, chili i sezamem) w wersji mini (17 zł)

– zaru soba (100% gryczana) z sosem rybnym i sojowym, wasabi, szczypiorkiem i imbirem (26 zł + 6 zł dopłaty do stuprocentowej soby)

– chicken nanban – smażony kurczak zanurzony w słodko-kwaśnym sosie sojowym z dodatkiem sosu tatarskiego (18 zł)

Popijaliśmy senchą (10 zł) i hojichą  (10 zł). Oraz wspaniałym lekko mętnym umeshu na lodzie (14 zł) i sake Raikaru Futakuchi Onna Junmai Ginjo (27 zł).

Sato gotuje fenomenalnie!

Wszystko z wyjątkiem kurczaka było absolutnie znakomite. Udon robią na miejscu – widać i czuć. Kluski trochę pokręcone, ale sprężyste i bez ostrych krawędzi. Wywar taki, że mogłabym pić litrami, idealnie słony, nie za słodki. Absolutna esencja Japonii. Agedashi tofu i tofu z sosem miso były chrupiące na zewnątrz i elastyczne w środku. I gorące, o czym zawsze zapominam wkładając całą kostkę smażonego tofu do ust. Bakłażany – zaskoczenie, bo lekko twardawa skórka była idealnym obramowaniem dla przemiło miękkiego farszu. Zaru soba czyli soba na zimno – odświeżająca, lekka i optymistyczna. A hire katsu soczysty w środku, gruby jak należy, pokryty perfekcyjnie chrupiącą panierką panko.

Jedynym lekkim rozczarowaniem był kurczak nanban. Idea tego sposobu przyrządzania jest smażenie kawałków kurczaka obtoczonych w jajku i mące, później zanurzenie usmażonego kurczaka w sosie składającym się z sosu sojowego, cukru i octu ryżowego, a na końcu wyserwowanie dania wraz z sosem tatarskim. Zanurzenie w sosie sprawia, że panierka nie jest tak chrupiąca jak w kurczaku karaage. A w tym przypadku była jednak zdecydowanie zbyt mocno nasiąknięta sosem. Na dodatek w naszej porcji znalazł się jeden kawałek, który prawdopodobnie pochodził z wcześniejszego smażenia – panierka miała nieco inną strukturę i mięso było prawie zimne.

Oprócz tego, co zamówiliśmy, w menu jest oczywiście mnóstwo innych dań. Między innymi: filet z makreli z sosem sojowym i rzepą, smażony krab z sosem ponzu i pikantną rzepą, onigiri (trzy nadzienia: z wieprzowiną miso, z łososiem i umeboshi czyli marynowaną śliwką). A także udon lub soba w bulionie rybnym z sosem sojowym. Są też sałatki, cztery rodzaje donburi, yaki udon i cztery zestawy  z ryżem, sałatką i miso – kurczak, wieprzowina, łosoś i makrela. Na deser dwa rodzaje lodów (z białego sezamu i matcha). Trzy rodzaje sake, wina, piwa (w tym standardy: Asahi Super Dry, Kirin Ichiban,  ale i też rzemieślnicze piwo z browaru OWA. To browar w Belgii prowadzony przez Japończyka, warzą piwa z japońskim twistem).

Czy warto?

Urok tego miejsca polega nie tylko na autentycznej i naprawdę wyśmienitej kuchni. Ale to także bezpretensjonalne wnętrze zlokalizowane w jakimś dziwnym pawilonie garażopodobnym. Niech Was jednak nie zwiedzie jedna sztuka starego oficerka służącego za doniczkę, plastikowe stoliki na zewnątrz, czy pozorny chaos wewnątrz. Albo toaleta z kurtyną z drewnianych koralików, w której mimo, że nie ma washleta, jest japoński klimat.

Obsługa miła, sprawna i nienarzucająca się. Sato (a właściwie Satoru Yageashi, który od kilku lat mieszka w Polsce) gotuje w niedziele, wtorki i środy od 12 do 20. A od czwartku do soboty gotuje od 12 do 21. W poniedziałki Sato nie gotuje.

„Sato gotuje” to taki japoński pojazd kosmiczny, który przez przypadek wylądował w blokowisku na Pawińskiego. Dlaczego tam? Nie pytajcie. Lepiej tam, niż w ogóle.

Mochiko poleca. I to bardzo mocno!

0 komentarz
10

Zobacz też

Zostaw komentarz