Kioto zawsze ma w moim sercu osobną przegródkę. To właśnie za tym miastem zawsze tęsknię najbardziej. Jeśli jest jakaś reinkarnacja, to jestem przekonana, że w którymś z poprzednich wcieleń żyłam właśnie tutaj. Zdarzyło się chyba tylko raz lub dwa (na dziesięć moich wizyt w Japonii), że przyleciałam nie odwiedzając Kioto.
Jedyne, czego tutaj nie lubię i co dokuczało mi wyjątkowo tym razem, to zatłoczone autobusy oraz spore korki. Problem odpada, jeśli poruszamy się metrem, ale do wielu miejsc w tym mieście łatwiej jest dojechać autobusem. Jednak „łatwiej”, nie oznacza „bardziej komfortowo” lub „szybciej”.
Co w Kioto można zwiedzić, to zawsze sobie możecie sprawdzić w tysiącu przewodników i artykułów. Nie będę się powtarzać, tym bardziej, że tym razem prawie całkowicie ominęłam opcję z typowo turystycznymi miejscówkami. A jest co oglądać! Moim zdaniem tydzień na Kioto, jeśli jesteście pierwszy raz to takie minimum.
Ale tutaj przecież nie o zabytkach czy atrakcjach turystycznych! Lecimy zatem z tym, co i gdzie można zjeść i wypić w Kioto (ale i poza Kioto), w kolejności chronologicznej mojego 8-dniowego pobytu. Nie chcę Was zanudzać, więc przedstawiam tylko wybrane must-see. Oczywiście wersja bardzo subiektywna!
1. NISHIKI MARKET
O poranku, około 10:00 jeszcze pusto, nie wszystkie stoiska są jeszcze otwarte, ale warto przejść się od początku do końca, potem wypić kawę i zjeść donuta w Koe Donuts i wrócić, jak już wszystko będzie tętniło życiem.
Kioto słynie z tofu – warto więc spróbować yuby (czyli „kożucha” z mleka sojowego. Wiem, brzmi okropnie, ale smakuje naprawdę świetnie). Koniecznie trzeba zajrzeć do wszystkich małych sklepików, spróbować lokalnej sake i różnych przekąsek, smażonych ciastek rybnych, owoców morza. Nie dlatego, że są szczególnie wybitnej jakości, ale dlatego, że taki jest po prostu urok tego miejsca. Zatłoczone, pełne turystów, ale na swój sposób urocze.
Będąc na Nishiki zajrzyjcie na Teramachi i Shinkyogoku – dwa pasaże handlowe, pełne second-handów, kawiarni, sklepów z pamiątkami i nikomu nie potrzebnymi drobiazgami. Zawsze też odwiedzam sklep z herbatą Lupicia – jeden z moich ulubionych herbacianych sklepów, zaraz po Ippodo.
2. HERBACIARNIA IPPODO
Ippodo to mój absolutny faworyt jeśli chodzi o tradycyjną japońską herbaciarnię. Koniecznie spróbujcie ich najlepszych herbat matcha – w wersji regularnej lub bardziej intensywnej, gęstej zwanej koicha. Oczywiście mają też inne herbaty: gyokuro, sencha, bancha, hojicha czy genmaicha. Do nich możecie wybrać jedno z kilku wagashi – czyli pięknie uformowanych słodkości. Przed wyjściem warto zrobić zapasy. Nie za duże, jeśli planujecie jeszcze odwiedzić stolicę zielonej herbaty czyli Uji. Okolica, w której znajduje się herbaciarnia Ippodo jest przepełniona świetnymi sklepami z bibelotami, ceramiką i różnymi akcesoriami. Bardzo polecam powłóczyć się po sąsiadujących uliczkach.
3. ARASHIYAMA
czyli gwarancja nieprzebranych tłumów, ponieważ każdy chce zobaczyć las bambusowy i świątynię Tenryuji. Gdybym mogła, to omijałabym Arashiyamę. Cóż jednak poradzę, że jest tutaj jedno miejsce, do którego przyjeżdżam absolutnie ZAWSZE, kiedy jestem w Kioto.
To Okochi Sanso Garden – cudowny i zapierający dech w piersiach ogród na wzgórzu. Założył go aktor Denjirō Ōkōchi, systematycznie pielęgnował i rozbudowywał w latach ’30 i ’40. Na terenie ogrodu znajdują się między innymi herbaciarnia i mała świątynia, ale najpiękniejszymi punktami ogrodu są platforma obserwacyjna, z której widać Kioto oraz widok na góry i malutką świątynię Daihikaku Senkoji na drugim brzegu rzeki Katsura. Bilet wstępu (1000 jenów) obejmuje czarkę herbaty matcha oraz małe wagashi.
I właściwie to już żałuję, że dzielę się z Wami informacją o tym miejscu, bo chciałabym je zachować wyłącznie dla siebie, tym bardziej, że nie jest to gastronomiczna miejscówka. Ale oczywiście nie jest ono żadną tajemnicą ? Jednak Okochi Sanso Garden w porównaniu z lasem bambusowym, mostem Togetsu-kyo czy główną ulicą jest oazą spokoju i miejscem wręcz idealnym do medytacji.
A jeśli zboczycie trochę z utartych szlaków, znajdziecie w Arashiyamie ciche uliczki i klimat japońskiego podmiejskiego życia.
Na lunch warto wybrać się do którejś z nieco oddalonych od centrum restauracji. Wybrałam Adashino – piękne, tradycyjne i proste wnętrze oraz wspaniałe yudofu w zestawie z różnymi dodatkami. Za niecałe 2000 jenów dostałam kociołek świeżego miękkiego tofu, ryż, makaron gryczany, warzywa w tempurze i inne warzywne dodatki.
Jednak miejscem, które polecam w Arashiyamie najbardziej to Shoraian. Tradycyjny lunch z tofu i sezonowymi składnikami w przepięknym otoczeniu. Rezerwacja absolutnie konieczna!
4. BIWAKO CZYLI JEZIORO BIWA
Jest wiele małych uroczych miasteczek i wiosek nad jeziorem Biwa – tym największym japońskim jeziorem, będącym głównym źródłem wody pitnej dla około 14 milionów mieszkańców aglomeracji Kioto i Osaki. Tym razem zdecydowałam się odwiedzić dwa z nich: Omihachiman i Harie.
Omihachiman
To piękna okolica nad kanałem Hachiman-Bori, dawna kupiecka ulica Shinmachi z dobrze zachowanymi domami z ery Edo. Można też wjechać kolejką na górę Hachi i podziwiać widok na jezioro Biwa. Jest też w Omihachiman kilka domów zaprojektowanych w amerykańskim stylu kolonialnym – to ślad, jaki po sobie pozostawił amerykański nauczyciel i architekt William Merrel Vories na początku XX wieku. Ale ja oczywiście do Omihachiman przyjechałam głównie po coś wyjątkowego do jedzenia. Po wołowinę omi oraz funasushi.
Wołowina Omi
Wołowina Omi jest jedną z trzech najsłynniejszych japońskich odmian wołowiny wagyu – obok Kobe i Matsusaka. Tej z Kobe próbowałam kilkukrotnie, Matsusakę mam w planach przy kolejnej wizycie, a teraz nadeszła pora na „Omi beef”. Zdecydowałam się zjeść w Hori Cafe. Za zestaw składający się z grillowanej wołowiny podanej na ryżu, zupy miso, małej przystawki z wołowiną oraz symbolicznej ilości warzyw zapłaciłam 3500 jenów czyli około 115 zł. Mięso rzeczywiście było znakomitej jakości, chociaż samo miejsce bardziej przypominało mi raczej zajazd czy jadłodajnię.
Funasushi
Za 500 jenów domówiłam jeszcze porcję funasushi, a kelner kilkukrotnie upewniał się, czy chcę to zamówić. No tak, funasushi jest zdecydowanie daniem dla odważnych. Ale jeśli nie przeraża Was dojrzewający ser, to funasushi nie jest aż tak straszne. Pisałam o tej specyficznej odmianie sushi tutaj już 3 lata temu.
W skrócie – to danie przygotowuje się z ryb nigorobuna występujących jedynie w jeziorze Biwa, które łowi się wiosną. Ryby pozbawiane są łusek i wnętrzności, natomiast nie usuwa się ości i ikry. Następnie ryby są solidnie solone, umieszczane w beczkach lub innych pojemnikach na kilka miesięcy do roku. Po tym czasie są dokładnie myte. Jednak na tyle ostrożnie, żeby nie usunąć ikry, suszone (najczęściej do tego celu wykorzystywane są plastikowe suszarki do bielizny). Następnie nadziewane są mieszanką ryżu i soli, która służy również do przedzielenia kolejnych warstw ryb. Na 10 kg ryb przeznacza się około 7 kg ryżu. Na górnej warstwie umieszcza się duży obciążnik i całość spokojnie leżakuje i fermentuje jeszcze rok do czterech lat. Ma charakterystyczny aromat, jednak jeśli cenicie ser Roquefort, to funasushi nie będzie Wam straszne.
Harie
Harie to wioska, a właściwie osada, na przedmieściach miasteczka Takashima, po zachodniej stronie jeziora Biwa, znana z wyjątkowego, zrównoważonego sposób życia praktykowanego od pokoleń. To tutaj znajduje się unikalny system kanałów oplatających osadę i zasilających jezioro Biwa oraz system około stu kabat. Kabata jest małym budynkiem w pobliżu domu, w której nieustannie płynie słodka i krystalicznie czysta woda. Wypływa ona z głębokości 20 metrów i zawsze ma stałą temperaturę 13 stopni. Mieszkańcy w swoich kabatach czerpią wodę do picia i gotowania oraz myją lokalnie uprawiane i świeżo zebrane owoce i warzywa. Opłukują również naczynia, a resztki (wyłącznie naturalne, roślinne – bez mięsa i produktów mlecznych) są zjadane przez niezwykłych pomocników: karpie. Z kabaty czysta woda wypływa do zewnętrznego kanału, część zasila również pola ryżowe, a część wpływa do jeziora Biwa.
Obecnie większość mieszkańców Harie korzysta z miejskich wodociągów, ale spora część nadal wykorzystuje swoje kabaty, co znacząco zmniejsza zużycie wody wodociągowej. Kabaty wykorzystywane są również jako przestrzenie integracyjne, miejsca spotkań mieszkańców i sąsiadów. Są też źródłem lokalnej dumy i odgrywają ważną rolę w tej niewielkiej społeczności, która liczy około 650 osób.
W Harie zlokalizowane są miejsca, które chciałam odwiedzić: Uehara Tofu Shop i Kawashima Sake Brewery.
Uehara Tofu Shop
To tradycyjna, rodzinna wytwórnia tofu, prowadzona przez bardzo leciwe małżeństwo i ich córkę. Historia sklepu liczy około 120 lat! Do produkcji tofu wykorzystują wodę ze swojej kabaty, służy ona też do przechowywania tofu gotowego do sprzedaży. Kiedy odwiedziłam sklep, przywitała mnie żona (przypuszczam, że ma około 80 lat) oraz córka (około 50-letnia). Niestety, nie udało mi się spotkać z mężem. Sklep jest dość znany ze względu na swoją długą historię oraz lokalizację w Harie. Wyeksponowane są zdjęcia, wycinki prasowe, widać, że są dumni ze swojej historii. Na miejscu oczywiście kupiłam ogromny, kawał tofu, przypuszczam, że miał około 0,5 kilograma, za 200 jenów czyli około 6,5 zł. Niestety nie było to najlepsze tofu, jakie jadłam w życiu – miało dziwny, trudny do zaakceptowania dymny smak i aromat. Być może inna odmiana tofu, czyli tofu jedwabiste, jest lepsze. Ale nie miałam szczęścia – prawdopodobnie byłam zbyt późno.
Kawashima Sake Brewery
Odwiedziłam również warzelnię sake Kawashima Sake Brewery, założoną w 1865 roku. Wodę do produkcji swojego nihonshu (czyli właśnie sake) również czerpią z kabaty. Zobaczyłam część warzelni, obejrzałam film o historii i produkcji, potestowałam kilka różnych gatunków sake i oczywiście nie wyszłam z pustymi rękami. Więcej informacji o tym, czym jest sake znajdziecie w tym artykule.
Jeśli macie ochotę na więcej informacji o tym fascynującym miejscu, jakim jest Harie to polecam interesujący krótki film dokumentalny: https://www.youtube.com/watch?v=_rwxsjzjDhs
W drodze powrotnej do Kioto zatrzymałam się jeszcze na całkiem przypadkowej stacji (Adogawa) i weszłam do całkiem przypadkowego miejsca (Katsuyoshi – restauracja typu shokudo, czyli rodzaj niedrogich jadłodajni, często właśnie na prowincji. Raczej rzadko widuje się w nich turystów), gdzie nikt nie myślał o angielskim menu. Przypadek? Może. Ale zjadłam fenomenalny zestaw teishoku czyli tradycyjny japoński zestaw obiadowy (warzywa, ryż, zupa, dodatki oraz danie główne – tu była tempura) za 1200 jenów czyli niecałe 40 zł.
5. UJI – CZYLI WSZYSTKO ZIELONE
Uji jest japońskim królestwem zielonej herbaty. Jeśli kochacie ją tak, jak ja – to koniecznie wybierzcie się z Kioto do Uji.
Zieloną herbatę dostaniecie tu nie tylko w postaci matchy czy senchy, ale również z matchą są rameny, gyozy, tiramisu i przeróżne inne desery.
Kilka kulinarnych i niekulinarnych miejsc wartych odwiedzenia:
- Nakamura Tokichi Honten – sklep z herbatą i herbaciarnia (zazwyczaj z ogromnie długą kolejką, ale mają piękny ogród i ponoć warto uzbroić się w cierpliwość)
- Matcha Republic – wspaniałe tiramisu i matcha latte, a na dodatek można ze sobą zabrać bardzo ładne szklane pojemniki, w których były serwowane
- Świątynia Byodoin – słynna buddyjska świątynia, której wizerunek znajduje się na 10-jenowej monecie
- Świątynia Tozenin – wspaniała buddyjska świątynia z pięknym ogrodem
- Fukujuen – sklep i herbaciarnia jednego z największych producentów w okolicy. W wielu miejscach można kupić ich produkty, mają również sklep na dworcu w Kioto, ale to miejsce warto odwiedzić również z powodu stałej wystawy dokładnie objaśniającej proces produkcji różnych herbat i prezentującej autentyczny sprzęt wykorzystywany na plantacjach herbaty i przy jej obróbce.
- Tsujiri – z dala od największych atrakcji turystycznych znajduje się najpiękniejsze miejsce, jakie widziałam w Uji. To herbaciarnia zlokalizowana w niezwykłym miejscu, otoczona niewielkim ogrodem i przywołująca na myśl pawilon herbaciany z dawnych lat. Słyną z deserów, do których wykorzystywana jest oczywiście lokalna herbata. Zdecydowałam na parfait, w którym było chyba wszystko, co dało się estetycznie upchnąć do wysokiego kieliszka: lody, pralinę, kostki galaretki, słodką fasolkę adzuki, shiratama dango, biszkopty i wafelki, a do tego gorący i słodki syrop matcha, którym można było sobie polewać deser. W cenie 1600 jenów (około 50 zł) dostaje się deser stworzony najprawdopodobniej przez wyjątkowo szalonego cukiernika z Uji, ale szczerze mówiąc desery parfait (w różnych wersjach) są w Japonii niezwykle popularne. Oprócz deseru wzięłam matcha latte, do której również dostałam syrop matcha. Zakochałam się w tym prostym syropie i chyba sobie zrobię taki – powinien świetnie pasować na przykład do naleśników.
6. ŚWIĄTYNIA DAITOKU-JI
To kompleks świątyń buddyjskich na dość sporym terenie, co sprawia, że nie ma tłumu i można oddać się relaksującym spacerom bez naporu turystów. Moim głównym celem wizyty Daitoku-ji była restauracja Izusen Daijin, serwująca dania kuchni shojin-ryori. To tradycyjne, buddyjskie i w pełni wegańskie potrawy, podawane w formie małych miseczek, przepięknie zaaranżowane i niezwykle smaczne. Mimo, że sama jestem mocno mięsożerna, to posiłkowi w tym miejscu nie brakowało absolutnie niczego. W cenie 4500 jenów (niecałe 150 zł) jest około 10 różnych małych dań, przygotowanych wyłącznie w oparciu o produkty roślinne, a wnętrze restauracji i otaczający ją ogród dodatkowo sprawiają, że posiłek jest niezapomniany. Miejsce można rezerwować online (po angielsku), do czego bardzo zachęcam, oficjalna strona jest tylko po japońsku tutaj.
7. Co jeszcze warto zjeść i wypić w Kioto?
KAISEKI
Na pewno tradycyjna restauracja z daniami kaiseki to miejsce, które koniecznie trzeba odwiedzić. Kaiseki to dania oparte na sezonowych i lokalnych produktach, zazwyczaj nie jest to tania opcja, ale absolutnie warta spróbowania.
Zdecydowanie topowym adresem na kaiseki w Kioto jest Kikunoi Honten – tutaj przygotujcie gruby portfel i nie zapomnijcie o rezerwacji z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Innym miejscem, które mogę polecić to Kyoto Kitcho Arashiyama
Dlaczego kaiseki jest tak wyjątkowe?
- Kaiseki (lub kaiseki-ryōri) jest tradycyjną, japońską haute cuisine. Prezentującą niezwykłe umiejętności szefa kuchni, przygotowaną i serwowaną w formie przypominającej spektakl. A jedzenie jest jedynie częścią całej sztuki.
- Podstawą wyboru składników jest ich absolutna sezonowość, najwyższa jakość i świeżość.
- Każde danie podaje się na starannie wyselekcjonowanej zastawie (unikatowe naczynia, głównie z porcelany i laki).
- Dania zaprezentowane są w wyjątkowo malowniczej formie, odzwierciedlającej pory roku.
- Posiłek często zaczyna się od aperitifu (Shokuzen-shu). Dań jest zazwyczaj kilkanaście (od 7 do 14) i podaje się je w ustalonej kolejności, dla każdego z gości osobno. Pierwsze pojawiają się przystawki (sakizuke), następnie serwowane jest danie odzwierciedlające porę roku (hassun), później przychodzi kolej na zupę (suimono), sashimi (mukozuke), danie warzywne podane z mięsem lub rybą (takiawase), danie podane w naczyniu z przykrywką (futamono), grillowana sezonowa ryba (yakimono), danie gorące (atsumono), mała przystawka (shiizakana). Posiłek kończy ryż (gohan) i deser (mizumono). I nie wymieniłam tutaj wszystkich rodzajów dań, które podaje się w trakcie posiłku kaiseki-ryōri.
RAMEN
W większości miejsc, które odwiedzam w Japonii staram się również spróbować lokalnej wersji ramenu, albo przynajmniej odwiedzić takie miejsce, które z ramenu słynie lub proponuje największy wybór. W Kioto takim miejscem jest Kyoto Ramen Street (Kyoto Ramen Koji) na 10. piętrze kiotyjskiego dworca.
BAITARUSAIN
Moja wizyta w Kioto nie mogła się odbyć bez spotkania z moją przyjaciółką, Kimiko, układającą najpiękniejsze ikebany. Prowadzi również kursy z tej wspaniałej sztuki układania kwiatów. Jeśli szukacie w Kioto miejsca na lekcję ikebany lub kaligrafii, to Ami Kyoto polecam z całego serca: https://www.facebook.com/whattodoinkyotoami
Na kolację wybrałyśmy się z Kimiko do Baitarusain – niewielkiej restauracji, z organicznymi warzywami i naturalnymi winami. Fenomenalne miejsce, pyszne jedzenie i naprawdę świetna, luźna atmosfera. https://baitarusain.tumblr.com/menu
BAR L’ESCAMOTEUR
A stamtąd niedaleko już do czadowego baru ze świetnymi koktajlami i nie mniej świetnymi sztuczkami magicznymi w wykonaniu francuskiego barmana. Nieco tajemnicza i bardzo przytulna atmosfera baru L’Escamoteur zostanie ze mną z pewnością na dłużej. Zamknięte w poniedziałki i wtorki, a w wieczory kiedy jest otwarte to przed wejściem formuje się dłuuuuuga kolejka. Nie oczekujcie japońskiego klimatu, relaksującej atmosfery, leniwej posiadówki przez kilka godzin i tanich drinków. Ale jest wspaniale! Do L’Escamoteur zabrała mnie Gosia, która kiotyjskie bary ma w małym palcu – ale nie może być inaczej, jeśli zawodowo zajmuje się promocją alkoholi. A ja wychodzę z założenia, że zawsze i we wszystkim trzeba ufać specjalistom ?
Kioto pożegnało mnie deszczem. Czas ruszyć w dalszą drogę. Kanazawa wzywa!