Gastronomiczna solo podróż do Japonii. Część 2. Kiusiu.

Mochiko

Prequel czyli Lot Kraków – Narita – Kumamoto

4 listopada o 12:00 wyleciałam z krakowskiego lotniska do Warszawy. Celowo wybrałam dość wczesny lot z Krakowa, wiedziałam, że czeka mnie wiele godzin na Okęciu. Lot do Tokio był dopiero o… 23:00. Ale mam taką paranoiczną przypadłość, że wolę w spokoju poczekać, niż martwić się odwołanym lotem i ryzykiem nie zdążenia na kolejny. Tym bardziej, że dzięki wylatanym milom mam możliwość skorzystania z saloników biznesowych, a to znacznie ułatwia oczekiwanie. Praca na laptopie, książka, film, muzyka – ten czas naprawdę się nie dłuży. Poza tym na lotnisku zawsze wtedy mam wrażenie, że podróż już się zaczęła. Im wcześniej, tym lepiej!

Leciałam LOTem w klasie premium economy. Lot trwa kilkanaście godzin (powrotny, który jest dłuższy obecnie trwa ponad 15 godzin!).  Kilka lat temu przetestowałam klasę ekonomiczną w LOT do Japonii – na tak długiej trasie to dla mnie męczarnia. Jakiś czas temu sprawdziłam również klasę biznes w tej linii lotniczej – i ma moim zdaniem niezbyt dobry stosunek jakości do ceny: fotele nie są aż tak wygodne (chociaż rozkładają się na płasko, co dla niektórych osób może mieć znaczenie), a jakość jedzenia nie jest aż tak lepsza, żeby uzasadnić dość sporą różnicę w cenie. Dlatego wybrałam opcję pośrednią czyli właśnie premium economy. Jedzenie przyzwoite i wybór napojów wystarczający, chociaż w porównaniu z moim poprzednim lotem do Japonii w lutym 2020 nie ma już na przykład dostępnego umeshu. A jak wiadomo powszechnie, umeshu jest moim ulubionym alkoholem 🙂 Lekkie tabletki nasenne i przygotowana wcześniej lista filmów pozwoliły mi przeżyć ten lot bez większych problemów.

NARITA

W Naricie wylądowaliśmy około 19:00 kolejnego dnia. Formalności na granicy przeszły błyskawicznie. Ruch na lotnisku w tym czasie stosunkowo niewielki, kolejka do stanowisk kontroli paszportowej przesuwała się błyskawicznie. Wszystko szybko i sprawnie. Pod tym względem nic się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty.

Noc spędziłam w hotelu Narita Tobu niedaleko lotniska. Na angielskojęzycznej stronie hotelu można sprawdzić informacje dotyczące busa, którym bezpłatnie można dotrzeć z każdego terminalu. Wyjścia z terminalu na przystanki są wyraźnie oznaczone, autokar opisany czytelnie, a odjazdy punktualne co do minuty. W hotelu nie jadłam śniadania, bo miałam dość wczesny lot kolejnego dnia i wolałam pospać chwilę dłużej. Rankiem 6 listopada wsiadłam w samolot budżetowej linii Jetstar, który zabrał mnie na wyspę Kiusiu do Kumamoto. Zapewniając najpiękniejszy lot, jaki do tej pory przeżyłam.

WYSPA KIUSIU: Kumamoto, Fukuoka, Beppu, Kagoshima

1. KUMAMOTO

Moją bazą do zwiedzania Kiusiu było Kumamoto, położone w zachodniej części wyspy. Tutaj od 6 do 13 listopada miałam zarezerwowany Super Hotel Lohas – położony pomiędzy zamkiem a dworcem. Blisko przystanku tramwajowego i autobusowego, ze świetnym, japońskim bufetem śniadaniowym i łaźnią sento. Sam hotel nieco „oldschoolowy”, pokoje nieduże (jak to zwykle w Japonii). Ale w tym terminie średnia cena za noc razem ze śniadaniem i łaźnią sento to około 7 000 jenów (~230 zł), więc bardzo przyjazna.

Pierwsze spostrzeżenie – zero turystów, drugie spostrzeżenie – wszyscy noszą maseczki nawet na zewnątrz, trzecie spostrzeżenie – ciężko dogadać się po angielsku, również w hotelu. W wielu restauracjach nie było angielskiego menu. Na szczęście Google Translator był bardzo pomocny w wielu przypadkach. Ale nie narzekam, że Japończycy nie mówią po angielsku, to mój japoński jest słaby. Mogłam się bardziej przykładać do nauki 🙂

Kumamoto jest niewielkim miastem – około 700 tysięcy mieszkańców. W 2016 roku mocno ucierpiało w wyniku dwóch trzęsień ziemi (14 i 16 kwietnia). Zginęło wtedy 50 osób, około 3000 odniosło obrażenia, a wiele budynków – w tym słynny zamek – uległo poważnym uszkodzeniom.

Aby zebrać fundusze na renowację zaprzęgnięto do akcji Kumamona, chyba najsłynniejszą w Japonii maskotkę reprezentującą miasto. Wizerunek Kumamona – rumianego, czarnego niedźwiadka można znaleźć w Kumamoto dosłownie wszędzie.

Lokalne przysmaki z Kumamoto:

basashi czyli surowa i mocno schłodzona konina. Moja rekomendacja miejsca: Umasakura w pasażu Shimo-dori. Nienajgorsza, ale chyba nie powtórzę tego doświadczenia.

karashi renkon czyli korzeń lotosu faszerowany miso i japońską musztardą. Moja rekomendacja miejsca: dostępne w wielu restauracjach, jako przystawka. Można kupić również w supermarketach.

– lokalna, mocno czosnkowa wersja ramenu. Moja rekomendacja miejsca: Tengaiten Ramen na dworcu

ikinari dango – deser z gotowanego na parze ryżowego ciastka faszerowanego słodkim ziemniakiem i pastą z fasoli adzuki. Moja rekomendacja miejsca: Ikinariya Watanabe przy zamku Kumamoto

horaku manju czyli ciepłe ciastka nadziewane pastą z białej lub czerwonej fasoli. Moja rekomendacja miejsca: Houraku Manjuu

2. FUKUOKA / HAKATA

Kolejny punkt na mapie Kiusiu czyli największe miasto wyspy – Fukuoka. Stąd tylko rzut kamieniem do koreańskiego Busan (około trzech godzin promem). I właściwie to bliżej stąd do Seulu, niż do Tokio.

Jedną z siedmiu dzielnic tego miasta jest Hakata. Tak naprawdę Hakata i Fukuoka do XIX wieku były dwoma oddzielnymi miastami. Pierwsze z nich było miastem kupców i portem handlowym, a drugie miastem, które wyrosło wokół zamku. Jednak od 1868 roku oficjalna nazwa miasta to Fukuoka. Na szczęście Hakata nadal żyje – w potocznym określeniu miasta czy jako nazwa głównego dworca kolejowego. To właśnie na dworcu Hakata zatrzymacie się jadąc shinkansenem, na przykład z Honshu. I to stąd pochodzi jeden z najważniejszych rodzajów ramenu w Japonii.

W Fukuoce trzeba odwiedzić dwa miejsca:

Raumen Stadium. Nie ma nic wspólnego ze stadionem. To raczej niewielki, ale ciekawie zaaranżowany park tematyczny – znajduje się tutaj 8 różnych ramen-ya czyli barów z ramenami. W tym z lokalną odmianą tego dania – Hakata Ramen. Wywar tonkotsu (mleczny, tłusty, na wieprzowych kościach), dość cienki makaron i kilka plastrów soczystego chashu sprawiają, że Hakata Ramen jest wielbiony przez tłumy. Masz ochotę na więcej makaronu? Proszę bardzo, za dodatkową opłatą możesz zamówić kaedama czyli dokładkę makaronu. Raumen Stadium znajduje się na terenie Canal City Hakata – ogromnego centrum handlowego. Warto odwiedzić to miejsce nie tylko z powodu ramenu, ale i niezwykłych pokazów łączących światło i wodę, które odbywają się właśnie tutaj.

stoiska z ulicznym jedzeniem czyli yatai. Na niewielkiej wyspie Nakasu, w pobliżu centrum handlowego Canal City jest miejsce, z którego słynie Fukuoka. Nie znajdziecie tutaj znakomitego jedzenia, wygodnych krzeseł, dużej ilości przestrzeni, przyjaznych cen czy nadmiernej higieny. Lokalsi nie zaglądają tu często, ale za to turyści – wręcz przeciwnie. Kilkanaście yatai serwuje gorące dania z grilla, ramen, oden i piwo. Większość z nich otwiera się około 18:00 i jeśli macie ochotę na to doświadczenie, to warto być nie później niż o 20:00, ze względu na długie kolejki, które tworzą się wieczorem. Każde z yatai może usadzić około 10 osób i zapewniam Was – obsługa zadba o to, żeby nie zmarnował się najmniejszy skrawek miejsca. Dlatego przyda się umiejętność jedzenia pałeczkami i jednoczesnego przyciskania łokci do ciała.

Yatai są miejscem niezwykle fotogenicznym, gwarantują ciekawe doświadczenie i warto odwiedzić je w czasie pobytu w Hakacie. Należy jednak koniecznie pamiętać, że to zdecydowanie turystyczna ciekawostka. I jako taka nie powinna być wyznacznikiem jakości japońskiego street foodu. Zjadłam, cieszyłam się doświadczeniem, przeżyłam. I to bez najmniejszych sensacji ze strony układu pokarmowego. Ale nie wyobrażam sobie, że byłoby to miejsce moich regularnych kolacji.

Lokalny market

Jeśli w Fukuoce będziecie rano, to warto również odwiedzić lokalny, tradycyjny market niedaleko centrum handlowego Canal City. Yanagibashi Rengo Market nie jest duży, z pewnością nie może konkurować ze słynnymi targami rybnymi. Jednak zawsze wychodzę z założenia, że trzeba taki market odwiedzić, aby poczuć klimat miejsca i pogapić się na mieszkańców.

3. BEPPU

Kolejny dzień poświęciłam na „piekielne” Beppu. To niewielkie miasto położone między morzem a górami na wschodnim wybrzeżu Kiusiu. Słynie ono z onsenów oraz błotnych i piaskowych kąpielisk. Tutaj również znajduje się siedem „piekieł Beppu” (jigoku) czyli źródeł geotermalnych. Te siedem piekieł można zwiedzić (pięć w dzielnicy Kannawa, dwa w dzielnicy Shibaseki), nie nadają się one do kąpieli – woda w niektórych z gejzerów jest bliska 100 stopniom Celsjusza. Chociaż na przykład w Kamado Jigoku można wymoczyć stopy w przyjemnie ciepłej wodzie. Odwiedziłam tylko trzy z pięciu piekieł, które znajdują się w rejonie Kannawa. Bilet wstępu do jednego Jigoku kosztuje 400 ¥, ale można też kupić bilet w cenie 2000¥ obejmujący wejście do siedmiu z nich.

Jigoku

Shiraike Jigoku (Piekło Białego Stawu) – znajduje się najbliżej terminalu autobusowego Kannawa. I warto odwiedzić je jako pierwsze. Oprócz zielonkawego stawu z buchającą parą, otoczonego przez przyjemny ogród znajdziecie tutaj także akwarium z tropikalnymi rybami. Najciekawszym okazem są z pewnością arapaimy (arapaima gigas), które są jednymi z największych ryb słodkowodnych. Niepotwierdzone doniesienia mówią, że w przeszłości znajdywano osobniki o długości 4,5 m.

Kamado Jigoku (na polski można to przetłumaczyć jako Piekło Kotła lub Gotujące się Piekło. Kamado po japońsku to piec, kuchenka) – w którym wymoczyłam stopy w gorącym źródle oraz zjadłam jajko na twardo, bułkę na parze ze słodkim ziemniakiem, bao z wieprzowiną i pudding z sosem sojowym. Wszystkie przekąski przygotowane były w wodzie lub na parze z gorących źródeł. Nie było to najlepsze, co jadłam w Japonii, ale tak to bywa w turystycznych miejscach. To piekło słynie z figury diabła, kilku stawów z gorącą wodą, błotnych źródeł i ujść pary (z wizerunkiem demona), które można stosować do inhalacji gardła. Inhalacja diabelnie przyjemna. Przy wejściu do piekła ustawiona była…szopka ze sztucznymi choinkami, przedziwną figurą Mikołaja i koszmarnymi dekoracjami. Jako Photo Spot to paskudztwo cieszyło się dość sporym zainteresowaniem.

Umi jigoku (Morskie Piekło) – moim zdaniem najciekawsze ze wszystkich (chociaż ja zdecydowałam się odwiedzić jedynie 3 z 7 piekieł). Z  pięknie zaaranżowanym ogrodem, kilkoma zbiornikami, mnóstwem pary, sporym sklepem z pamiątkami. To tutaj zobaczycie kosz z gotującymi się na twardo jajkami i kupicie zestaw małych, jak naparstek „rajskich ciasteczek” (Gokuraku manju) gotowanych na parze (15 sztuk w cenie 550 ¥).

Kąpiele w gorącym piasku

W Beppu jest kilka miejsc, w których można dać się zakopać w ciepłym piasku. Niestety, trafiłam na dzień, w który Beppu Beach Sand Bath było zamknięte. Podobno przeżycie warte spróbowania. Żałuję, że się nie udało – może mam w takim razie pretekst, żeby Beppu odwiedzić ponownie.

Długi czas oczekiwania zniechęcił mnie także do odwiedzenia onsenu Takegawara. Przepiękny budynek z roku 1879, zrekonstruowany w 1938 roku i niesamowita, „oldschoolowa” atmosfera we wnętrzu sprawiają, że jest to miejsce warte obejrzenia.  Można tutaj  skorzystać z tradycyjnej łaźni w cenie 300¥, ale również z kąpieli piaskowej 1500¥. Dodatkowo płaci się za ręczniki, mydła, szafki czy suszarki. Podpowiem Wam (i sobie na przyszłość), że najlepiej jest zrobić rezerwację rano po przyjeździe, odwiedzić wybrane jigoku i wrócić na kąpiel do onsenu  Takegawara. Nie przyjmują rezerwacji online ani telefonicznie, dlatego trzeba się pofatygować osobiście.

Lokalne dania

Zwiedzanie zwiedzaniem, ale oczywiście nie mogłam zapomnieć o lokalnych daniach – w końcu to był cel każdej mojej wycieczki. W bardzo przyjemnym barze na dworcu zjadłam dangojiru – zupę warzywną z małymi kluskami ryżowymi. A ponieważ prefektura Oita, z której leży Beppu słynie również z kurczaka, to nie mogłam odmówić sobie zatem też toriten czyli kurczaka w tempurze. Znakomity i sycący zestaw z zupą, kurczakiem, ryżem i warzywami kosztował 1150¥ czyli niecałe 40 zł!

4. KAGOSHIMA

Powody do odwiedzenia Kagoshimy miałam dwa. Pierwszy to kolejna wizyta na wyspie Sakurajima, którą zrelacjonowałam już wcześniej. A drugi to tutejsza słynna wieprzowina kurobuta, zwana czasem „waguy wieprzowiny”.  

Kurobuta

Sekretem tego niezwykłego mięsa są czarne świnie staroangielskiej rasy Berkshire. Kurobuta oznacza dokładnie właśnie „czarną świnię”. Mięso jest niezwykle soczyste  i miękkie – zdecydowanie była to najlepsza wieprzowina, jaką kiedykolwiek jadłam. Zwierzęta hodowane są na małych, rodzinnych farmach, zapewniających wolny wybieg i warunki najlepsze z możliwych. Świnie mają mnóstwo przestrzeni, niektóre z farm zapewniają zwierzętom nawet możliwość codziennego pływania. Mięso wolne jest od hormonów i antybiotyków. Jakość hodowli jest zdecydowanie wyczuwalna w jakości mięsa.

W Kagoshimie jest wiele miejsc, w których można zjeść kurobuta – ja zdecydowałam się na restaurację o nazwie…Kurobuta. Wybrałam polędwicę (w formie tonkatsu, czyli grubych plastrów w panierce panko), która w wersji z ryżem i sałatką kosztowała 1650¥ czyli około 55 zł. Gdyby nie to, że miałam już (niestety) żołądek wypełniony satsuma-age i deserami ze słodkich owoców, to zjadłabym tej kurobuty znaaaaacznie więcej.

Satsuma-age

A skoro o satsuma-age mowa, to w Kagoshimie warto również spróbować właśnie tych rybnych ciastek smażonych na głębokim tłuszczu. Produkowane są w różnych wariantach i najlepiej spróbować ich w Agetateya Satsumaage w popularnym pasażu handlowym (shōtengai) Tenmonkan. Mają bardzo duży wybór tych przekąsek smażonych na miejscu – z serem, groszkiem, słodkim ziemniakiem, cebulą, korzeniem lotosu.

Festivalo

Jeśli będzie Wam mało, to na deser koniecznie wybierzcie się do Festivalo. To urocza kawiarnio-cukiernia, w której można kupić desery i napoje na bazie słodkich ziemniaków. Wszystko jest absolutnie fantastyczne! Łącznie mają około 20 sklepów w całej Japonii, więc jest szansa, że możecie ich spotkać jeszcze poza Kagoshimą.

Ponieważ znaczną część dnia spędziłam na Sakurajimie, to oprócz zaplanowanych lokalnych specjałów, wystarczyło mi czasu jedynie na spacer przez centrum miasta i pasaż handlowy. Tak to niestety jest kiedy kompas podróży zbudowany jest z jedzenia i człowiek przemieszcza się od restauracji do baru, a nie od zamku do muzeum.

Dalej w drogę

Powoli trzeba opuszczać wyspę Kiusiu – podróż do kolejnego przystanku, czyli Osaki. Podróż shinkansenem Sakura trwa nieco ponad 3 godziny. A w Osace czekało mnie wiele niespodzianek. O czym już w kolejnym odcinku ?

0 komentarz
2

Zobacz też

Zostaw komentarz