Abalone czyli uchowiec
Kikunoi – tylko dla Twoich oczu
Historia z abalone trochę powoduje u mnie czerwień wstydu na policzkach. Dlatego błagam, zatrzymajcie tę historię dla siebie. A już na pewno nie donoście na mnie do Murata-san.
Wszystko zaczęło się przed pierwszym naszym wyjazdem do Japonii, czyli w 2016 roku. Zakochałam się w albumie „Kaiseki. The Exquisite Cuisine of Kyoto’s Kikunoi Restaurant”– którą napisał Yoshihiro Murata, a zdjęcia wykonał Masahi Kuma. Do tej pory mogę godzinami oglądać te fotografie, które wtedy sprawiły, że zapragnęłam absolutnie NATYCHMIAST jechać do Japonii i zjeść to, co tak fenomenalnie wyglądało na zdjęciach. To album, dzięki któremu zakochałam się w Japonii.
Sprawa okazała się jednak dużo bardziej skomplikowana, ponieważ restauracja Kikunoi Honten nie przyjmuje rezerwacji ot tak sobie. Wtedy nie dało się zrobić tego przez telefon ani maila po angielsku, bo strona internetowa była wyłącznie po japońsku. Poprosiliśmy o to nauczycielkę japońskiego, która wprawdzie zadzwoniła do restauracji, ale potem dostaliśmy jeszcze mailowy formularz. A żeby go otworzyć potrzebowaliśmy hasło, które przyszło w kolejnej wiadomości. Mam dziwne przeczucie, że supertajne akcje agentów specjalnych są słabiej zabezpieczone niż formularz rezerwacyjny Mistrza Muraty.
Kikunoi Honten
Kikuoi Honten https://kikunoi.jp/english/store/ jest restauracją specjalizującą się w daniach kuchni kaiseki czyli tradycyjnej, odświętnej kuchni japońskiej i została założona w 1912 roku. Obecny szef, Yoshihiro Murata to trzecie pokolenie szefów-właścicieli. Kolejny rok utrzymuje poziom trzech gwiazdek Michelina. Cena kolacji od osoby to 600 – 1100 zł (16 000 – 30 000 jenów), do ceny dodajcie jeszcze podatek i serwis. I alkohol, bo przy takich cenach ciężko płacić na trzeźwo. Dobra wiadomość jest taka, że za lunch zapłacicie „drobne” 360 zł (plus oczywiście podatek i serwis. Jak widać, bez alkoholu się nie obejdzie nawet do lunchu).
Abalone – licencja na zabijanie
Nie będę ukrywać, że kolacja w tak wyjątkowym miejscu jest naprawdę ogromnym przeżyciem. A że był to nasz pierwszy pobyt w Japonii, to czuliśmy się nieprawdopodobnie onieśmieleni. Wspaniałe, tradycyjne wnętrze, osobna sala, cicha i perfekcyjna obsługa w kimonach. I dania, które wcześniej widzieliśmy tylko na zdjęciach, a z menu znaliśmy tylko ryż i lody ? Nowe smaki, niespotykana tekstura i absolutnie fenomenalna prezentacja niewielkich dań na niezwykłej zastawie. Och i ach! I cały anturaż tej sytuacji sprawił, że byliśmy naprawdę w siódmym niebie, z wypiekami na twarzy oczekiwaliśmy kolejnych dań, bo każde było wspaniałą niespodzianką.
I wtedy wjeżdża na stół danie numer osiem. Jego Wysokość ABALONE czyli uchowiec, zwany też słuchotką. Ślimak morski, który ceniony jest zarówno za smak, jak i za przepiękny kolor muszli. Piekielnie drogi (nawet około 500$ za kilogram, ale większość dobrej jakości oscyluje wokół 100$) i niezwykle wykwintny, nazywany morskimi truflami. To jeden z najdroższych owoców morza na świecie. Ten niebiański przysmak szczególnie ceniony jest w Azji. Znakomici szefowie kuchni przygotowują z niego sashimi, tatara albo carpaccio, gotują w maśle i podają na wiele różnych, bardzo kreatywnych sposobów.
Zabójczy widok
Mówi się, że ten kto chociaż raz w życiu spróbuje abalone, nigdy go nie zapomni. I to prawda, bo do tej pory czuję w ustach niezwykle wykwinty smak i niezapomnianą teksturę…I cały czas, nawet po czterech latach czuję nawracające mdłości.
Kiedy nasza cicha kelnerka oddaliła się po wyserwowaniu nam tego ekskluzywnego dnia, zabraliśmy się ochoczo do jedzenia. Pierwszy, wyczekiwany kęs, pragnienie nieznanego i… czujesz, że masz w ustach zużytą podeszwę gumiaka, który leżał zapomniany w kącie targu rybnego. Zęby pracują jak oszalałe nad przerobieniem gumowej konsystencji na strukturę, którą można połknąć. Ale nie! Im więcej gryziesz, tym większy się abalone staje w twoich ustach. Wypełnia każdą wolną przestrzeń i wiesz, że jak połkniesz, to udławisz się na śmierć. W trakcie dramatycznej walki o życie polegającej na przeżuwaniu, rzuciłam spojrzenie na mojego towarzysza i zobaczyłam strach w jego oczach ? Nie byłam więc w tym sama, co za ulga! Ale też szok i niedowierzanie! No i wstyd, bo przecież jesteśmy w jednej z najlepszych restauracji na świecie, więc to niemożliwe, żeby coś nam nie smakowało!
Abalone – jutro nie umiera nigdy
Przeżyliśmy, o czym świadczą te słowa pisane po czterech latach. Część abalone została połknięta. Ale została jeszcze część, która nas pokonała. Wiedzcie, że nie można sobie ot tak zostawić ABALONE na talerzu w TAKIEJ restauracji. Podjęliśmy więc dramatyczną decyzję, która do tej pory śni się nam po nocach. Rozglądając się nerwowo na boki, wypluliśmy abalone do chusteczki higienicznej i schowaliśmy do kieszeni.
Reszta dań była już nudna i zwyczajna – oczywiście w porównaniu do uchowca. A na deser dostaliśmy lody waniliowe z truskawkami – doprawdy śmiech na sali, jak zwyczajne i nudne to było (pomijając fakt, że były to prawdopodobnie jedne z najlepszych lodów jakie jadłam w życiu).
Po kolacji nie obyło się bez głębokich ukłonów, podziękowań i życzeń powrotu. Cała obsługa stała w drzwiach restauracji, zgięta w pół, żegnając nas jak parę królewską. A my, z przeżutym ślimakiem w kieszeni oddalaliśmy się w kierunku najbliższego kosza na śmieci. Po czym przypomnieliśmy sobie, że kosze na śmieci w Japonii są okazem jeszcze rzadszym niż te morskie trufle. Ponieśliśmy więc ślimaka w kieszeni do hotelu i tam spłynął kanalizacją w miejsce swojego wiecznego spoczynku.
Jeśli więc kiedyś będziecie mieli okazję spróbować uchowca, to…zróbcie to. I nie zapomnijcie zapasu chusteczek higienicznych 😉 W sumie dlaczego tylko ja mam jeść to, co mi nie smakuje 😀
O innych dziwacznych daniach w Japonii przeczytasz na przykład tu.
Źródła:
4 komentarze
Witam , restauracje z gwiazdakami Michelin są chyba przereklamowane . Osobiście nie wyobrażam sobie wydać tyle pieniędzy na jedzenie , tylko po to żeby posiedzieć w ładnym otoczeniu . Nie wazne gdzie ważne z kim- bardzo życiowa mądrość „ludowa”?. Wczoraj po raz pierwszy w życiu jadłam abalone , nie wiedząc nic wcześniej o jego „wykwintności „ w „podłej „jadłodajni , za to pełnej „lokalsów” gdzieś w Korei ( dokładnie wyspa Jeju). Trafiłam tam przez przypadek , wiedziona swoim niezawodnym nosem- im dalej od centów turystycznych i bardziej zwyczajnie tym lepiej. I muszę przyznać , że po raz kolejny miałam dobra intuicje . Abalone podano przyrządzone na grilu z olejem sezamowym i cebula- było pyszne ! I kosztowało tylko 30.000 koreańskich wonów czyli jakieś 100 zł . Wiec polecam wszystkim proste rozwiązania . Należy szerokim łukiem omijać reklamowane restauracje . Czy nasze mamy , babcie wypadają gorzej na tle znanych szefowi kuchni?? pozdrawiam serdecznie z Korei ( jutro wybieram się do kolejnej „podłej „ jadłodajni serwującej saszimi na portowej promenadzie , założę crocsy bo podłoga się lepi. I będę się delektować wspaniałą kuchnią koreańska na poziomie , a raczej o poziom
wyżej niż nie jedna restauracja Michelin. I będzie tanio , a takie powinno być jedzenie. P.S przyznam nie skromnie …stać mnie na te gwiazdki☺️?
Wolność wyboru polega na tym, że jeśli ktoś ma ochotę wydać tyle pieniędzy, to może, jeśli chce. Na szczęście nikt nikogo nie zmusza. Ja lubię zbierać doświadczenia z różnych miejsc, także tych podłych, do których trafiają nieliczni. Na tym polega moja praca – żeby pokazać możliwości. Jadłam i w genialnych gwiazdkowych restauracjach, i kiepskawych. A to, jak gotują nasze babcie czy mamy, niekoniecznie musi być gorsze czy lepsze. Po prostu inne. W jedzeniu chodzi też o doświadczenie. Jedzenie jest częścią kultury i odzwierciedleniem różnic kulturowych. Ale kompletnie nie zgodzę się z tym, że należy szerokim łukiem omijać reklamowane restauracje. Restauracja to biznes, jak każdy inny – i jak każdy inny potrzebuje promocji i wsparcia sprzedaży. A Japonii też są miejsca tanie ze znakomitym jedzeniem 🙂
Uwielbiam grillowane abalone. Te z wyspy Jeju zbierane ręcznie przez kobiety nurki to istny raj dla podniebienia. Zgadzam się natomiast, że surowe abalone jest strasznie gumowate, żylaste ( chyba można tak nazwać strukturę) i zupełnie niesmaczne. Ale wiedząc już to zawsze wybieram grilla. Prawda jest, że wiele restauracji gwiazdkowych, szczególnie w Korei jest dla nas Europejczyków zaskoczeniem. Jedzenie wszędzie jest przepyszne, za to dla nas ważne jest też wnętrze. W Korei wiele gwiazdkowych restauracji to zamknięte sale bez okien gdzie liczy się tylko smak i wygląd jedzenia. Dziękuję Ci za cudowny opis twojego doświadczenia z abalone.
Nie mam porównania z Koreą, nie byłam (chociaż kiedyś bardzo bym chciała). W Japonii aspekt wizualny restauracji jest ważny, chociaż nie wszędzie – bywają miejsca z przepysznym jedzeniem, za to wizualnie kompletnie nieatrakcyjnie 🙂 Zakładam, że tak właśnie też jest w Korei.